Kevin Smith, ikona amerykańskiego kina niezależnego, tym razem prezentuje film zupełnie odmienny od swojej dotychczasowej, zabarwionej specyficznym humorem twórczości. „Czerwony stan” to pełen napięcia thriller, w którym reżyser przedstawia oraz krytykuje wiele społecznych i instytucjonalnych problemów dzisiejszych Stanów Zjednoczonych.
Gdzieś w typowym, niewielkim miasteczku pośrodku Ameryki trzech nastolatków szuka erotycznych wrażeń w internetowym serwisie randkowym. Jeden z bardzo atrakcyjnych anonsów okazuje się pułapką zastawioną przez okoliczną sektę religijnych fundamentalistów, prowadzoną przez charyzmatycznego kaznodzieję, który głosi potrzebę oczyszczenia ziemi z „diabelskiego nasienia”. Zupełnie przypadkowa konfrontacja z lokalną policją poszukującą chłopców za wykroczenie drogowe prowadzi do konfliktu i przybycia na miejsce jednostki antyterrorystycznej.
Kevin Smith już w pierwszej scenie „Czerwonego stanu” krytykuje podstawę amerykańskiego systemu prawnego – 2. poprawkę do Konstytucji Stanów Zjednoczonych, która gwarantuje prawo do posiadania broni. Wymierza siarczysty policzek zarówno okrutnie wyśmiewanej i nieudolnej małomiasteczkowej policji, jak i pełnym obłudy organizacjom rządowym, próbującym za wszelką ceną ukryć swoje niepowodzenia. Wskazuje, że jednostka ze swoją ludzką, współczującą postawą – czyli podstarzały dowódca oddziału antyterrorystów (John Goodman) – jest bezsilna wobec nieugiętej machiny biurokracji.
Jednocześnie film jest ostrzeżeniem przed rosnącym fundamentalizmem i fanatyzmem religijnym, które w połączeniu z wolnością posiadania broni mogą stać się niesamowicie niebezpieczne. Choć sceny starć policji ze strzelającymi z karabinów maszynowych członków sekty (a szczególnie kobiet z bezmyślnie zaciętym wyrazem twarzy) są raczej nieprzekonujące, to wystarczająco mocne wrażenie robi długie, bo ponad dziesięciominutowe, a jednocześnie energetyczne i wciągające, kazanie pastora Coopera (doskonały Michael Parks) zakończone egzekucją jednego z zakładników.
Reżyser szansę na zmiany i lepszą przyszłość widzi w młodzieży – jedyną wątpiącą w słowa Coopera jest jego wnuczka, która próbuje załagodzić konflikt. Jednak przed niepotrzebnym rozlewem krwi powstrzymują obie strony dźwięki, jak się początkowo wydaje, biblijnych trąb wprost z apokalipsy św. Jana. Smith wykazuje się jednak bardzo ironicznym poczuciem humoru – dźwięki okazują się być dowcipem mieszkających w okolicy studentów, którzy w dodatku zajmują się uprawą marihuany.