[Q&A] WFF 2015: Rozmowa z reżyserem Seanem Bakerem

Film „Mandarynka” w reżyserii Seana Bakera okazał się jednym z odkryć tegorocznej edycji Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Reżyser był gościem festiwalu i po seansie spotkał się z publicznością. Z odpowiedzi na pytania zadawane przez widzów wyłania się opowieść o tym, jak dzisiaj kręci się filmy off-owe, z jakimi problemami mierzą się niezależni twórcy i jak je rozwiązywać, by stworzyć naprawdę dobre kino. Zapraszamy do lektury zapisu tej rozmowy!

Czym kierował się Pan, wybierając właśnie taki sprzęt do stworzenia filmu? Skąd wziął się pomysł na skorzystanie z iPhone’a, a nie z tradycyjnej kamery?

Przede wszystkim było to spowodowane bardzo ograniczonym budżetem. Do dyspozycji miałem niewiele pieniędzy, mniej niż połowę budżetu mojego poprzedniego filmu [pokazywana na 28. WFF „Gwiazdeczka” – przyp. red.] i nie było żadnych szans, by to zmienić. Dlatego też nie miałem możliwości pracy na bardziej zaawansowanym sprzęcie – być może udałoby się załatwić lepszą kamerę, ale to wymagałoby zatrudnienia dodatkowych 3 osób, na co nie było mnie stać. Uważam, że każdy, kto pracuje na moim planie zdjęciowym powinien być dobrze wynagradzany za swoją ciężką pracę – nikt nie powinien pracować za darmo. Tak więc początkowo praca na iPhone’ach była spowodowana względami finansowymi, ale po jakimś czasie okazało się, że wynika z tego wiele korzyści, w tym korzyści natury estetycznej. Są one szczególnie widoczne przy kręceniu filmu takiego jak „Mandarynka”, w którym zależało mi na pokazaniu dynamiki ulicznego życia, zachowaniu właściwego mu oświetlenia czy pracy z naturszczykami. Największą zaletą iPhone’a jest to, że całkowicie niweluje on barierę onieśmielenia dla niedoświadczonych aktorów, ponieważ nie biorą oni na poważnie telefonu, przed którym odgrywają swoje role. Dzieje się tak, gdyż jest on przede wszystkim narzędziem komunikacji. Przed rozpoczęciem zdjęć musiałem jednak przekonać nie tylko ekipę, ale i samego siebie, że iPhone jest równie dobrym sprzętem do tworzenia prawdziwego kina, co zwykła kamera 35mm. Inaczej to wszystko nie miałoby sensu. Kiedy nam się to udało, mogliśmy zacząć poszukiwania różnych sposobów wykorzystania możliwości, które dał nam iPhone i stworzenia dzięki nim nowej estetyki.

Ile w takim razie wyniósł budżet „Mandarynki”?

Powiem wam, jeśli obiecacie o tym nie tweetować. Szczerze mówiąc, to nie do końca mogę o tym mówić, ponieważ moi producenci nie za bardzo lubią, kiedy o tym wspominam. Ale skoro nie jestem w USA, to mogę wam powiedzieć – budżet wyniósł 100 tysięcy dolarów.

tangerine2

Kadr z planu zdjęciowego filmu „Mandarynka” (reż. Sean Baker)

Jak wyglądały techniczne aspekty realizacji filmu? Z ilu iPhone’ów korzystał Pan w trakcie zdjęć? Czy użyty został jakiś stabilizator obrazu bądź specjalna aplikacja do kręcenia filmów? Jak wygląda kwestia udźwiękowienia i oświetlenia?

Kupiliśmy trzy iPhone’y, ale nie nigdy nie korzystaliśmy z więcej niż dwóch w jednym momencie. Niektóre sceny wymagały użycia tylko jednego z nich, w innych scenach istniało niebezpieczeństwo, że w kadrze znajdzie się druga kamera, gdyż ujęcia były bardzo szerokie. W trakcie zdjęć wykorzystaliśmy trzy specjalne narzędzia. Po pierwsze, użyliśmy adaptera amorficznego, sprzętu wielkości pudełka zapałek, który został wyprodukowany przez firmę Moondog Labs. Korzystając z obiektywu umieszczonego w iPhone’ie, umożliwił nam robienie normalnych, panoramicznych zdjęć poprzez „rozciągnięcie” ich w postprodukcji bez utraty jakości obrazu. Kręcąc cały film, widzieliśmy nagranie tylko na malutkim ekranie iPhone’a, musieliśmy więc sobie wyobrażać, jak będzie wyglądać ostateczny kadr w układzie panoramicznym. To było pierwsze narzędzie, które pozwoliło przenieść nasz film na poziom prawdziwego kina. Drugim narzędziem była aplikacja Filmic Pro, która w okresie, kiedy kręciliśmy „Mandarynkę”, okazała się najlepsza wśród wszystkich dostępnych aplikacji służących do robienia filmów. Chwyta ona 24 klatki na sekundę oraz zwiększa jakość kompresji, a także posiada wiele innych bajerów, które okazały się bardzo użyteczne. Po trzecie, korzystaliśmy z dostosowanego specjalnie do iPhone’ów stabilizatora obrazu firmy Steadicam, ponieważ nieważne jak stabilna jest ręka operatora, to i tak zawsze będzie ona drgać, co wygląda okropnie na dużym ekranie. Dzisiaj, półtora roku po zakończeniu zdjęć, dzięki wręcz doskonałej wewnętrznej stabilizacji obrazu w nowym iPhone’ie 6, taki stabilizator nie byłby już nam potrzebny. Natomiast jeśli chodzi o dźwięk, to akurat ten aspekt filmu zrealizowaliśmy w zupełnie klasyczny sposób. Nasza ekipa była bardzo mała, więc za udźwiękowienie odpowiadała tylko jedna osoba – niesamowity Irin Strauss. Był on odpowiedzialny za najprawdopodobniej najtrudniejsze zadanie na planie, ponieważ musiał biegać dookoła nas z całym sprzętem do nagrywania dźwięku, który jest przecież bardzo duży i dość ciężki. Jeśli ktoś zobaczył nas gdzieś na ulicy, to jedynym elementem, który zdradzał, że jesteśmy profesjonalnymi filmowcami, był właśnie nasz dźwiękowiec. W dodatku jest on bardzo wysoki, mierzy prawie dwa metry, więc za każdym razem, gdy kręciliśmy ujęcie w samochodzie, Irin musiał siedzieć w bagażniku – nawet w scenie w myjni samochodowej. Praktycznie nie korzystaliśmy z dodatkowego oświetlenia – iPhone działa świetnie nawet przy słabym oświetleniu. Radium Cheung, który był operatorem drugiej kamery, miał niewielkie przenośne reflektory na baterie, którymi doświetlane były sceny nocne. Poza tym, o ile się nie mylę, wszystkie lampy we wnętrzach zostały lekko wzmocnione przez wymianę żarówek na mocniejsze.

Jak wyglądał scenariusz do „Mandarynki” i proces jego tworzenia? Czy te wszystkie świetne dialogi znalazły się w nim przed rozpoczęciem zdjęć czy zostały wymyślone już w trakcie kręcenia filmu? Czy na planie było miejsce na improwizację?

Myślę, że najważniejszym elementem scenariusza są postacie oraz umiejętności aktorów, którzy się w nie wcielają. Istotne jest również, przynajmniej z mojej perspektywy, by otoczyć się utalentowaną grupą filmowców, zarówno jeśli chodzi o obsadę aktorską, jak i o techników. Wszyscy moi producenci są bardzo kreatywni, zwracam się do nich, ale też do całej ekipy, gdy mam jakiekolwiek wątpliwości. W ogóle staram się być bardzo otwarty na wszelkie pomysły, które pojawią się w trakcie realizacji filmu, przez co na planie tworzy się jakby rodzinna, pełna zażyłości atmosfera. Dzięki temu dobrze się nam współpracuje i wszyscy czują się bardzo komfortowo, co przekłada się na ostateczny efekt naszej pracy. Przed rozpoczęciem zdjęć mieliśmy pół scenariusz, pół treatment liczący około siedemdziesiąt stron. Często rozpoczynaliśmy od treatmentu, potem robiliśmy trochę zajęć warsztatowych z aktorami, co umożliwiało nam przećwiczyć i dopracować dialogi oraz sprawdzić różne nowe pomysły. Przy samym kręceniu filmu dużo zależało od tego, które sceny wymagały pełnego zamknięcia, a które nie – i tak np. wszystkie dialogi prowadzone po ormiańsku musiały zostać szczegółowo rozpisane, ponieważ nie znam tego języka. Musiałem więc je zapisać, dać do przetłumaczenia i całkowicie „zamknąć” przed rozpoczęciem zdjęć. Z drugiej strony jednak lubię zachęcać aktorów do improwizacji na planie, nie chcę, by uczyli się dialogów na pamięć, może poza jakimś żartem czy kwestią ważną dla fabuły. Więc o ile sens, tego co mówią aktorzy, jest zgodny ze scenariuszem, to pozwalam im dowolnie eksperymentować z wypowiadanymi przez siebie kwestiami.

Gdy pozwala się na swobodę i improwizację często zdarza się, że w trakcie montażu powstaje problem ze spójnością i ciągłością następujących ze sobą scen. Jak sobie z tym poradzić?

Sam montuję swoje filmy i zaczynam to robić w mojej głowie już na planie zdjęciowym, dzięki czemu wiem, czy mam odpowiedni materiał. Przy tego rodzaju filmie, jakim jest „Mandarynka”, którą można by nazwać dramatem dokumentalnym (ang. docudrama), i jej lekko bajkowym klimacie, może nam ujść na sucho trochę więcej niż przy normalnym filmie, a pewne nietypowe zabiegi są akceptowane przez widownię – przynajmniej mam nadzieję, że tak właśnie jest. Robiąc w film w taki sposób, ryzykuje się czasem nakręcenie zbyt małej ilości materiału, czego rezultatem może być niedopasowanie niektórych scen, ale uważam, że generalnie w tym przypadku zalety takiego sposobu zdecydowanie przewyższają jego wady.

tangerine3

Kadr z filmu „Mandarynka” (reż. Sean Baker)

Czy aktorzy występujący w filmie, w szczególności odtwórcy głównych ról, to profesjonaliści?

Lubię łączyć grę naturszczyków z grą profesjonalistów – dzieje się wtedy coś ciekawego, wzrasta dynamika, jedni korzystają dużo dzięki obecności drugich. Robiłem tak kręcąc wszystkie moje filmy – na przykład jeśli chodzi o „Gwiazdeczkę”, to Besedka Johnson była debiutantką, podczas gdy Dree Hemingway miała już jakieś doświadczenie aktorskie, jest modelką, więc pracuje przed kamerą przez cały czas. W przypadku „Mandarynki” w dwie główne postaci wcieliły się osoby niemające wcześniejszego doświadczenia z filmem, ale pochodziły ze środowiska, któremu nie obce było aktorstwo – Kiki chodziła na aktorskie zajęcia w liceum. Na planie zdjęciowym spotkały się z Jamesem Ransonem czy Karrenem Karagulianem, doświadczonymi aktorami, dzięki czemu mogły podpatrzyć i nauczyć się pewnych aktorskich tricków. Z drugiej strony profesjonaliści dużo skorzystali z naturalności i swobody debiutantów.

Czym kierował się Pan wybierając ścieżkę dźwiękową do filmu? Składa się ona w dużej mierze z muzyki nowoczesnej, ale momentami słyszymy także klasyczną. Na początku jest ona bardzo dynamiczna, jak z filmu akcji, a potem staje się bardziej delikatna i liryczna. W napisach końcowych odnalazłem również linki do profili muzyków na portalu SoundCloud, które bardzo mnie zaciekawiły.

Cała muzyka została znaleziona już po zakończeniu zdjęć. Na wczesnym etapie produkcji powiedziałem moim producentom, żeby nie uwzględniali w budżecie żadnych funduszy na muzykę, bo tym razem po prostu jej nie będzie. Ale na sam koniec w filmie znalazło się aż 35 różnych utworów muzycznych. Jak do tego doszło? W czasie, kiedy montowałem pierwszą scenę „Mandarynki”, w której Sin-Dee siedzi w barze Donut Time, byłem niemal uzależniony od aplikacji służącej do oglądania vine’ów [6-sekundowe nagrania wideo, zazwyczaj o komediowym charakterze – przyp. red.]. Dzięki tej aplikacji obejrzałem krótkie nagranie opublikowane przez osiemnastoletnią dziewczynę z Nowego Jorku o nicku Wolf Tyler. Zawierało ono motyw muzyczny z wystrzałami broni, który został użyty we wspomnianej scenie. W momencie, kiedy go usłyszałem, stwierdziłem, że tak właśnie musi brzmieć mój film. Poprzez SoundCloud dotarłem więc do całego nagrania i jego twórców – było to dwóch siedemnastoletnich chłopaków z północnego New Jersey. Jeśli jesteś niezależnym twórcą albo studentem filmówki, SoundCloud będzie dla Ciebie niesamowitym narzędziem umożliwiającym bezpośredni kontakt z niezliczoną liczbą muzyków. Jeśli ich utwory są oryginalne oraz nie zawierają żadnych sampli, to możesz swobodnie z nich korzystać, o ile oczywiście w jakiś sposób dogadasz się z autorami. Tak właśnie stało się w przypadku „Mandarynki” – udało mi się znaleźć całą muzyką do filmu za bardzo małe pieniądze, a na sam koniec stworzyć z niej soundtrack i opublikować go na iTunes, czym w pewien sposób chciałem uhonorować wszystkich artystów, z których muzyki skorzystałem. Oczywiście obiecałem im również, że w napisach końcowych zamieszczę linki do ich profili. Wspomniany utwór stał się kręgosłupem mojej ścieżki dźwiękowej – to do niego dobieraliśmy i mieszaliśmy ze sobą kolejne kawałki, w tym fragment Beethovena, z którego mogliśmy skorzystać za darmo, a także jazz czy muzykę elektroniczną. W napisach końcowych wspomniana została również Wolf Tyler, bo gdyby nie ona, to w „Mandarynce” mogłoby nie być zupełnie żadnej muzyki.

Czy to Pana wybór, że kręci Pan filmy off-owe? Jak to możliwe, że po nakręceniu tak wspaniałego filmu jak „Gwiazdeczka” nie mógł Pan zdobyć wystarczająco dużo pieniędzy na swój kolejny projekt?

Przemysł filmowy, nie tylko w USA, ale też na całym świecie, znajduje się teraz w poważnym kryzysie. Żeby znaleźć fundusze na film trzeba zwracać się do prywatnych darczyńców, którzy byliby gotowi zainwestować swoje pieniądze, ryzykując ich utratę. W przypadku tego filmu, który przecież odniósł pewien sukces, zainwestowane pieniądze się zwrociły, ale poza tym zostało niewiele więcej. Robienie filmów to bardzo ryzykowny biznes. Tak jak w społeczeństwie, tak i w przemyśle filmowym brakuje klasy średniej – nie powstają już filmy o średnich budżetach, ponieważ studia filmowe nie dają twórcom tylu pieniędzy, ile dawały im w latach 70. Jest może czterech czy pięciu reżyserów kina niezależnego, którzy w Hollywood mogą całkowicie swobodnie kręcić filmy: Tarantino, Paul Thomas Anderson, Alejandro González Iñárritu, a ostatnio również Denis Villeneuve.

tangerine4

Kadr z filmu „Mandarynka” (reż. Sean Baker)

Skąd wziął się tytuł filmu?

To nie jest dosłowny tytuł, wszystko zależy od tego, jak zinterpretuje go widz. Mandarynka, to słowo wciąż do nas powracało w trakcie zdjęć i bardzo spodobało się całej ekipie, ponieważ każdy miał swoją interpretację jego znaczenia. Dla mnie tytuł odnosi się do koloru owocu, który jest dominującym kolorem światła w Los Angeles. Mamy tam bardzo zanieczyszczone powietrze, ale kiedy zachodzące słońce podświetla cząsteczki tego pyłu, wygląda to naprawdę przepięknie.

Film „Mandarynka” w reżyserii Seana Bakera wejdzie na ekrany polskich kin 12 grudnia.