NH 2019: 13 filmów, które obejrzeliśmy przed festiwalem

Bogactwo repertuaru tegorocznej edycji Nowych Horyzontów powoduje, że wybierając seanse, na które chcemy się wybrać, stajemy czasem przed bardzo trudnymi wyborami. Tak dużo ciekawych tytułów, znanych nazwisk, zachęcających opisów w katalogu. Co obejrzeć, a z czego zrezygnować? Próbujemy choć odrobinę ułatwić Wam te decyzję, prezentując krótkie recenzje 13 filmów, które udało nam się obejrzeć przed festiwalem. Pod uwagę wzięliśmy tylko nowe produkcje, dlatego też nie uwzględniliśmy filmów z sekcji Pokazy Specjalne i Sezon. Wyjątkiem jest rumuński film „Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy”, gdyż trudno uznać, że to film z ubiegłego sezonu, jeśli jego premierę w polskich kinach zaplanowano na 27 września 2019 roku. Wiemy, że to ledwie niewielka kropla w morzu nowohoryzontalnego kina, ale być może pomoże rozwiązać jakiś festiwalowy dylemat

Angelo, reż. Markus Schleinzer (Austria, Luksemburg 2018)

Kadr z filmu "Angelo"

Kadr z filmu „Angelo”

Scenariusz filmu Markusa Schleinzera czerpie inspirację z austriackiej legendzie o przybyłym z Afryki czarnoskórym dworzaninie austriackiego monarchy, którego ciało po śmierci zostało wypchane i wystawione w muzeum na widok publiczny. W filmie reżyser nadaje mu imię Angelo i czyni go podopiecznym bogatej hrabiny, na której dworze od dziecka pobiera nauki, uczy się dobrych manier, obcych języków i gry na flecie. Europejscy panowie dobrotliwie chcą “ucywilizować” przybysza, ale kiedy ten próbuje wybrać własną drogę – wyrzucają go poza nawias swojej społeczności. “Angelo” to opowieść o granicach wolności oraz nieprzemijającej i nieuniknionej obcości Innego w zachodnim świecie. Schleizer zdaje się sugerować, że kwestie te są nie dotyczą tylko przeszłości, ale i teraźniejszości – za sprawą scenograficznego anachronizmu porównuje afrykańskich niewolników ze współczesnymi imigrantami. Niestety reżyser, choć podejmuje ważny temat, gubi się w warstwie fabularnej narracji – zdarza mu się śmieszyć w nieodpowiednich momentach, nieumiejętnie przechodzi między kolejnymi wątkami historii i chwilami nudzi w nieco zbyt nadętych dialogach. Natomiast aranżacją całości usatysfakcjonowani na pewno będą miłośnicy dobrze osadzonych w historycznych realiach filmów kostiumowych – “Angelo” został zrealizowany bardzo estetycznie, co doceniono podczas rozdania Austriackich Nagród Filmowych (najlepsze kostiumy, charakteryzacja i scenografia).

Sekcja: Focus: Ciało, w którym żyję, Ocena: POMARAŃCZOWA METKA

 Paweł Guszkowski

Deerskin, reż. Quentin Dupieux (Francja 2019)

Kadr z filmu "Deerskin"

Kadr z filmu „Deerskin”

Jeśli jesteście fanami mistrza absurdalnego humoru Quentina Dupieux, to zdecydowanie nie możecie przeoczyć jego najnowszego filmu. Reżyser “Morderczej opony” ponownie skupia swoją fabułę na elemencie świata nieożywionego – tytułowej kurtce ze skóry daniela. Staje się ona fetyszem Georgesa (w tej roli świetny Jean Dujardin), który jest gotów zrobić wszystko, by wypełnić wolę swojego nowego odzienia. A zamiary kurtki okazują się być równie mordercze, co te kierujące kultową oponą – chce się ona pozbyć wszystkich innych przedstawicieli swojego gatunku i stać się jedyną kurtką na świecie. Dupieux jak zwykle świetnie bawi się swoją historią, z charakterystyczną lekkością łącząc komedię i kino grozy z dramatem bohatera przechodzącego kryzys wieku średniego. Ta niedługa i dość krwawa makabreska (trwa niewiele ponad godzinę) zanurzona w gęstych oparach absurdu powinna być doskonałym wyborem na lekki i rozluźniający, wieczorny seans.

Sekcja: Ale kino+, Ocena: ZIELONA METKA

Paweł Guszkowski

Długa podróż dnia ku nocy, Di qiu zui hou de ye wan, reż. Bi Gan (Chiny, Francja 2018)

Kadr z filmu "Długa podróż dnia ku nocy"

Kadr z filmu „Długa podróż dnia ku nocy”

„Długa podróż dnia ku nocy” to idealny kandydat do miana festiwalowego olśnienia. Toczony w raczej kontemplacyjnym tempie, jest filmem-zagadką, eliptyczną opowieścią, w przypadku której nie należy zbytnio przywiązywać się do poszczególnych elementów fabuły, a jednocześnie trudno nie ulec wrażeniu, że wszystko, co zobaczycie, w sposób przedziwny łączy się ze sobą i ma znaczenie. To film nie tylko do obejrzenia (choć wizualnie zdumiewający, nawet bez doświadczania słynnej sekwencji trójwymiarowej w okularach 3D), co do przeżycia razem z głównymi bohaterami. Już po seansie, przychodzi mi do głowy tylko jeden, równie nierzeczywisty obraz do wzajemnego porównania – „Million Dollar Hotel” Wima Wendersa. W jednym z wywiadów reżyser przekonywał, że możemy na nowo zauroczyć się w przeżyciu, jakim jest seans kinowy. W przypadku „Długiej podróży dnia ku nocy” będzie to seans wymagający i wiele zależy od tego, czy zanurzycie się w nim od pierwszych minut. Jeśli uda się to wam tak, jak nam – będziecie zachwyceni. Być może nawet tak, jak wtedy, gdy kinowa muza po raz pierwszy skradła Wam serce.

Sekcja: Mistrzowie, Ocena: ZIELONA METKA

Maciej Jabłoński

Greta, reż. Neil Jordan (Irlandia, USA 2108)

Kadr z filmu "Greta"

Kadr z filmu „Greta”

Chloe, młoda kelnerka, nie otrząsnęła się jeszcze zupełnie po stracie matki. Odnalazłszy pozostawioną w nowojorskim metrze torebkę, zwraca ją właścicielce, samotnej wdowie Grecie. Kobiety szybko nawiązują bliską relację, a Greta roztacza nad Chloe niemal matczyną opiekę. Dziewczyna nie zdaje sobie jednak sprawy z ukrytych intencji starszej kobiety. Brzmi ciekawie? Dodajmy, że w główne role wcieliły się Chloë Grace Moretz i Isabelle Huppert, a za kamerą stanął Neil Jordan. Niestety reżyser “Wywiadu z wampirem” marnuje nieco potencjał historii i umiejętności obu aktorek. Fabuła zbyt szybko przechodzi od intrygującej dwuznaczności relacji łączącej cierpiące z powodu samotności bohaterki do jednostronnej, zbyt oczywistej manii prześladowczej Grety, nie dając Moretz i Huppert wystarczająco dużo czasu na ciekawy rozwój związku i psychologii ich postaci. Jordan nie pozwalając na lepsze poznanie obu kobiet traci również szansę na zbudowanie udanego suspensu i zagęszczania atmosfery filmu, bazując jedynie na coraz bardziej maniakalnych zachowaniach tytułowej bohaterki. Tkwi w nich zresztą sporo humorystycznego, kampowego potencjału, występ Huppert zyskuje sporo ironicznej lekkości wraz z przemianą jej postaci, ale i on nie zostaje dostatecznie dobrze wykorzystany w niezdecydowanej gatunkowo konwencji filmu. Niestety nie jest to ani dobry thriller, ani dobra komedia – trochę wręcz dziwi obecność tego filmu w festiwalowej sekcji “Mistrzowie”.

Sekcja: Mistrzowie, Ocena: CZERWONA METKA

 Paweł Guszkowski

Kobieta idzie na wojnę, Kona fer í stríð, reż. Benedikt Erlingsson (Islandia, Francja, Ukraina 2018)

Kadr z filmu "Kobieta idzie na wojnę"

Kadr z filmu „Kobieta idzie na wojnę”

Halla, tytułowa bohaterka filmu, w obronie środowiska idzie na wojnę z wielkimi koncernami i światowymi korporacjami. Jak? Atakując linie wysokie napięcia i rozrzucając ulotki ze swoim manifestem z dachu lokalnego ratusza. Erlingsson nie jest specjalnie zainteresowany motywacjami bohaterki, nie próbuje nawet zasugerować, co spowodowało taką radykalizację tej kobiety w średnim wieku. Jedno trzeba jej przyznać – zaskakująco sprawnie wykonuje akcja sabotażowe i unika tropiących ją służb. Jednakże bez poznania kontekstu historii Halli jest działania wydają się miałkie i przesadzone, czy wręcz niebezpieczne – a co jeśli zniszczona linia napięcia odetnie od prądu nie tylko fabryki, ale też szkoły i szpitale? To główny zarzut, który można postawić Erlingssonowi, który próbował połączyć ekologiczny manifest z wojennym survivalem. Tej bardziej gatunkowej części filmu brakuje zresztą odpowiedniego tempa, a wetknięte gdzieś pomiędzy wątki relacji Halli z siostrą bliźniaczką i adopcji dziecka z Ukrainy mogłyby być ciekawe, gdyby bardziej pasowały do reszty historii. Widać, że reżyser miał dużo dobry pomysłów, jak choćby ten z zespołem muzycznym towarzyszącym Halli na każdym kroku, ale nie do końca wiedział, jak połączyć je w jedną spójną całość. Ostatecznie największym atutem jego filmu okazują się być zdjęcia przepięknych, islandzkich krajobrazów.

Sekcja: Oslo / Reykjavik 2, Ocena: CZERWONA METKA

Paweł Guszkowski

Maiden, reż. Alex Holmes (Wielka Brytania 2018), reż Alex Holmes

Kadr z filmu "Maiden"

Kadr z filmu „Maiden”

“Maiden” to nazwa jachtu, na którym w 1989 roku grupa upartych i niezależnych młodych kobiet, niewiele robiąc sobie z lekceważących kpin kolegów po fachu, wzięła udział w prestiżowych regatach Whitbread Round the World Race. Tym samym zupełnie niedoświadczona skipperka Tracy Edwards stworzyła pierwszą w historii kobiecą załogę startującą w tych ekstremalnie niebezpiecznych zawodach. Alex Holmes opowiada najpierw o przeszłości buntowniczej Tracy, trudnościach, jakie napotkała podczas organizacji ryzykownego przedsięwzięcia i w trakcie samych regat, a przede wszystkim o niesamowitych emocjach towarzyszących całej wyprawie. Brytyjczyk wykorzystuje do tego archiwalne nagrania, w tym te wykonane na pokładzie jachtu, wypowiedzi Tracy, jej współpracowniczek oraz mniej lub bardziej przychylnych rywali i dziennikarzy komentujących zawody Whitbread. Przebija z nich przede wszystkim męski szowinizm ówczesnego żeglarskiego środowiska oraz zaciekła determinacja członkiń załogi “Maiden”, by się mu przeciwstawić i tym samym spełnić swoje marzenia. “Maiden” to świetny sportowy dokument o kobiecej walce o uznanie i szacunek w dziedzinie zdominowanej przez mężczyzn, który momentami ogląda się jak rasowy survival thriller. Emocje i wzruszenia gwarantowane!

Sekcja: Odkrycia, Ocena: ZIELONA METKA

Paweł Guszkowski

Monos – oddział małp, Monos, reż. Alejandro Landes (Kolumbia, Argentyna, Holandia, Niemcy, Szwecja, Urugwaj 2019)

Kadr z filmu "Monos - oddział małp"

Kadr z filmu „Monos – oddział małp”

Dzieciństwo w rytm wojskowej musztry w wysokich górach Kolumbii, które zaczyna się jak zabawa w wojnę, a kończy realnymi ofiarami. Na ogromny plus można tu zapisać zniewalające plenery i satysfakcjonujący rozwój większości postaci z dziecięcego oddziału partyzanckiego. Jednakże biorąc pod uwagę, że to hit Sundance i film doceniony przez prestiżowego „Guardiana” etykietką „Czasu apokalipsy” po grzybkach oraz najwyższą możliwą oceną, potencjalnych zawodów jest sporo. „Monos – oddział małp” to film, w którym wszystkie twisty fabularne zdają się być przewidywalne, większość metafor nachalnie przypominająca o inspirowaniu się arcydziełami kina, a efekt końcowy – zgodnie z trzeźwą oceną jednego z naszych kolegów – „za tydzień do zapomnienia”. Co więc z nim począć? Mimo wszystko, chyba dać mu szansę. Szybki rzut oka na kalendarz projekcji tegorocznego festiwalu wcale nie utwierdza nas w przekonaniu, że w blokach, w których pokazywany będzie „Monos”, znajdziecie wyraźnie ciekawsze filmy.

Sekcja: Nowe kino Argentyny, Ocena: POMARAŃCZOWA METKA

 Maciej Jabłoński

Najlepsze lata, Mid90s, reż. Jonah Hill (USA 2018)

Kadr z filmu "Najlepsze lata"

Kadr z filmu „Najlepsze lata”

Reżyserski debiut Jonah Hilla to osadzona w latach 90tych opowieść o dorastaniu na amerykańskim przedmieściu. Stevie, niepozorny 13-latek spędzający całe dnie poza domem, dość przypadkowo trafia do grupy nastoletnich skejtów, których życie kręci się wokół osiedlowych skateparków i lokalnego sklepu z deskami. Podobnie jak w pokazywanym na zeszłorocznych Nowych Horyzontach “Skate Kitchen” czy nominowanym do Oscara dokumencie “Jutro albo pojutrze” jeżdżenie na desce jest tu odskocznią od trudnej codzienności pełnej agresji i rodzinnych konfliktów. Hill nie skupia się jednak na tych kwestiach w równym stopniu, co Crystal Moselle i Bing Liu – trudno w ogóle powiedzieć, by jego film miał jakąś konkretną fabułę. To raczej zbiór nostalgicznych impresji, urywków wspomnień z okresu dorastania, zapisanych w pamięci chwil euforii, smutku i rozczarowań. Taka luźna narracja pasuje co prawda do najntisowego nastoletniego zeitgeistu, w którym zakochany jest Hill, ale pozostawia jednocześnie poczucie pewnego niedosytu. Nie pozostawia go natomiast klimatyczna ścieżka dźwiękowa, w której utwory napisane przez Trenta Reznora i Atticusa Rossa mieszają się z kultowymi kawałkami lat 90tych.

Sekcja: Odkrycia, Ocena: ZIELONA METKA

 Paweł Guszkowski

Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy, Îmi este indiferent daca în istorie vom intra ca barbari, reż. Radu Jude (Rumunia, Niemcy, Bułgaria, Francja, Czechy 2018)

Kadr z filmu "Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy"

Kadr z filmu „Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy”

W intrygująco długim tytule reżyser Radu Jude cytuje słowa wypowiedziane przez rumuńskiego marszałka Iona Antonescu, rozpoczynające czystki etniczne na froncie wschodnim, w tym mord tysięcy mieszkających w Odessie Żydów, który nastąpił po zdobyciu miasta przez wojska państw Osi. Fabuła filmu koncentruje się natomiast wokół młodej reżyserki teatralnej Mariany Marin, która próbuje przeprowadzić rekonstrukcję tamtego historycznego wydarzenia – przedsięwzięcie spotyka się jednak z brakiem zrozumienia, przede wszystkim ze strony rumuńskich władz. Kto nie przywykł do formy, w której lubuje się współczesne kino rumuńskie, może się trochę wymęczyć w trakcie seansu. Film Radu Jude pełen jest bardzo długich scen z minimalistycznym montażem (niektóre ujęcia trwają nawet do kilkunastu minut), wypełnionych przedstawionymi w zaskakująco naturalny sposób, intelektualno-historycznymi dysputami, które Mariana prowadzi z przedstawicielem władz miasta. Kamera towarzyszy bohaterce również przy okazji zdobywania materiału źródłowego, przeglądania kronik i dokumentów, czy czytania na głos długich fragmentów z literatury faktu. Niełatwa w odbiorze forma nie zmienia jednak faktu, że treść filmu jest niezmiernie ciekawa – rumuński reżyser daje nam wgląd w świadomość historyczną swoich rodaków (której charakterystyka jest być może uniwersalna dla narodów byłego bloku wschodniego) oraz pokazuje, jak kształtuje ona ich spojrzenie na współczesną rzeczywistość. Jude całość wieńczy porażająco mocnym finałem – wspomnianą wyżej inscenizacją – która nie powinna pozostawić nikogo obojętnym.

Sekcja: Sezon, Ocena: ZIELONA METKA

Paweł Guszkowski

Plażowy haj, The Beach Bum, reż. Harmony Korine (Szwajcaria, Wielka Brytania, Francja, USA 2019)

Kadr z filmu "Plażowy haj"

Kadr z filmu „Plażowy haj”

Naczelny prowokator amerykańskiego kina, Harmony Korine po 6 latach powraca z nowym filmem, który swoją stylistyką dość mocno nawiązuje do jego poprzedniej produkcji “Spring Breakers”. Już sam polski tytuł – “Plażowy haj” – mówi o fabule wystarczająco wiele. Jej bohaterem jest Moondog, pisarz, który ma niewiele wspólnego z utartym wizerunkiem literata – odziany w nieodłączną hawajską koszulę, z puszką piwa w jednej i skrętem w drugiej ręce korzysta z życia, ile się da, nie bacząc na ślub córki, śmierć żony czy werdykt sądy nakazujące mu udanie się na odwyk. Trzeba przyznać, że Matthew McConaughey odnalazł się w tej roli idealnie i jest najjaśniejszym elementem całego przedsięwzięcia. Niestety oprócz wyboru obsady Korine zawodzi niemal na całej linii. Co prawda kilkakrotnie serwuje widzom porcyjki całkiem dobrego humoru, ale tych momentów jest zbyt mało, by w trakcie seansu naprawdę dobrze się bawić – zamiast tego można się niestety trochę ponudzić. Jednocześnie wizja artystycznej wolności Korine’a, wykrzywiająca horacjańskie carpe diem, jeśli już stanowi jakąś prowokację, co mocno wątpliwe, to jest prowokacją bardzo infantylną. Reżyser “Dzieciaków” nie dość, że poległ, próbując stworzyć kino zdecydowanie bardziej rozrywkowe i łatwiejsze w odbiorze od jego poprzednich produkcji, to utracił przy tym swój nietuzinkowy, niepokorny charakter.

Sekcja: Mistrzowie, Ocena: CZERWONA METKA

 Paweł Guszkowski

Synonimy, Synonymes, reż. Nadav Lapid (Francja, Izrael, Niemcy 2019)

Kadr z filmu "Twoja i nie tylko twoja", fot. Festiwal Pięć Smaków

Kadr z filmu „Synonimy”

Zdobywca Złotego Niedźwiedzia na tegorocznym Berlinale Nadav Lapid opowiada inspirowaną własnymi przeżyciami historię pochodzącego z Izraela Yoava, który ucieka ze swojej ojczyzny do Paryża. Odnalezienie się w zupełnie nowej rzeczywistości nie jest łatwe dla młodego imigranta, już pierwszej nocy traci cały swój dobytek, ale jego największych problemem okazuje się być bariera językowa. Yoav kupuje więc słownik, źródło nowych słów i tytułowych synonimów. Lapid w intrygujący sposób eksperymentuje z językiem filmowym, bawi się symboliką, tworzy językowe kalambury, przesycając całość nieprzewidywalnym i nieoczywistym humorem. W efekcie powstaje ukazana z nieogranej jeszcze perspektywy opowieść o próbie odcięcia się od traumatycznej przeszłości i budowie nowej tożsamości we współczesnej Francji, pełnej etnicznych podziałów i ukrytego antysemityzmu. Reżyser nie ustrzegł się jednak błędów – zdarza mu się niepotrzebnie przeciągać sceny i ucinać je jakby z nowofalową manierą, co w trwającym ponad dwie godziny filmie staje się nieco męczące. Nie zmienia to faktu, że “Synonimy” to bardzo świeże, zdecydowanie warte uwagi kino.

Sekcja: Odkrycia, Ocena: ZIELONA METKA

 Paweł Guszkowski

Tam gdzieś musi być niebo, It Must Be Heaven, reż. Elia Suleiman (Francja, Katar, Niemcy, Kanada, Turcja, Palestyna 2019)

Kadr z filmu "Tam gdzieś musi  być niebo"

Kadr z filmu „Tam gdzieś musi być niebo”

Elia Suleiman, reżyser docenionej na światowych festiwalach „Boskiej interwencji”, ponownie kieruje kamerę na samego siebie. Jest niemym obserwatorem codzienności rodzinnej Palestyny, a następnie Paryża i Nowego Yorku, dokąd udaje się w poszukiwaniu funduszy na film opowiadający o izraelsko-palestyńskim konflikcie. Zdaje się zauważać, że niedorzeczne sytuacje towarzyszą mieszkańcom całego globu – o co jednak dokładnie mu chodzi, trudno się domyślić. „Tam gdzieś musi być niebo” to zbiór absurdalnych, raz mniej, raz bardziej humorystycznych scenek z udziałem samego reżysera. Czasem podgląda w nich sąsiada o złodziejskich zapędach, czasem wykpiwa orientalistyczne spojrzenie współczesnego zachodniego kina na Bliski Wschód, kręconego pod konkretną tezę, podsłuchuje lokalne anegdoty, jeździ taksówką, obawia się o postępującą militaryzację świata paradoksalnie zmniejszającą poczucie bezpieczeństwa, na każdym niemal kroku wbijając szpilę oddziałom policji i ich niedorzecznym działaniom. Suleiman opowiada o wszystkim i o niczym, a całość wypada płasko i zupełnie nieprzekonywująco, niezależnie od zamierzeń twórcy.

Sekcja: Mistrzowie, Ocena: CZERWONA METKA

Paweł Guszkowski

Van Gogh. U bram wieczności, At Eternity’s Gate, reż. Julian Schnabel (Irlandia, Szwajcaria, Wielka Brytania, Francja, USA 2018)

Kadr z filmu "Van Gogh. U bram wieczności"

Kadr z filmu „Van Gogh. U bram wieczności”

Julian Schnabel po raz kolejny przekonuje widownię, że posiada dryg do tworzenia nietuzinkowych filmowych biografii. Reżyser filmów „Basquiat – taniec ze śmiercią” i „Motyl i skafander” w swoim najnowszym dziele opowiada o manii tworzenia i geniuszu szaleństwa tytułowego mistrza malarstwa. O jego sile stanowią przede wszystkim dwa elementy – imponująca warstwa wizualna oraz rewelacyjny popis aktorski Willema Dafoe, który wcielił się w postać Van Gogha. Schnabel wraz z autorem zdjęć Benoît Delhomme’em rezygnują z przedstawienia fascynujących holenderskiego mistrza krajobrazów, na rzecz obserwacji trudu jego codziennej pracy. Przyzwyczajenie się do mocno rozedrganej, operującej przede wszystkim na bliskich zbliżeniach kamery wymaga dużego skupienia, ale wytrwałość pozwoli docenić operatorski kunszt Delhomme’a. Dafoe natomiast demonstruje cały wachlarz emocji kotłujących się w Van Goghu, unikając przy tym niepotrzebnej szarży i nadekspresji. Schnabel nie skupia się się zresztą bezpośrednio na tragicznych wydarzeniach z życia malarza, pozostawiając Dafoe przestrzeń do pokazania ich wpływu na psychikę odgrywanej przez niego postaci. To poruszające formalnie studium osamotnienia i niezrozumienia twórczego geniusza powinno przynieść dużo filmowej satysfakcji, szczególnie obejrzane na wielkim ekranie.

Sekcja: Mistrzowie, Ocena: ZIELONA METKA

 Paweł Guszkowski