Odwiedziny u dziadka Marcina – recenzja filmu Martina Scorsese „Irlandczyk”

"Irlandczyk" Martina Scorsese

Od zeszłego piątku w kinach, a od środy na Netflixie możecie oglądać najnowszy film Martina Scorsese. “Irlandczyk” jest jak odwiedziny u dziadka Marcina w domu spokojnej starości (właśnie tam zresztą poznajemy tytułowego bohatera, Franka Sheerana, kierowcę i cyngla na usługach mafii, w którego rolę wcielił się Robert De Niro). Od małego dziecka uwielbiałeś opowieści dziadka z jego bogatego w doświadczenia życia, barwne i pełne przygód anegdoty, o tym jak w latach młodości jeździł taksówką, boksował, pracował w kasynie czy nawet załatwiał nie do końca legalne sprawunki dla lokalnych mafiosów.

Ostatnio jednak Marcin czuje się coraz gorzej – ta wizyta może być już jedną z ostatnich. Akceptujesz więc przydługi wstęp, w którym dziadek po raz kolejny opowiada jak poznał dwóch swoich najbliższych przyjaciół (to Joe Pesci w roli gangstera Russella Bufalino i Al Pacino jako Jimmy Hoffa, legendarny lider związku zawodowego kierowców), wspomina wszystkich kolegów z dawnych lat, których imion nie jesteś w stanie zapamiętać (a więc całą masę postaci drugoplanowych), ich najróżniejsze choroby (czyli za co i ile czasu spędzili w więzieniu) i kiedy odeszli (w jaki sposób ich zamordowano).

Kadr z filmu "Irlandczyk"

Kadr z filmu „Irlandczyk”

Jednocześnie widzisz postępującą chorobę: dziadek nie opowiada swoich historii z taką swadą jak dawniej (bo “Irlandczykowi” brakuje narracyjnego dynamizmu “Chłopców z ferajny” czy “Kasyna”), nie jest w stanie wstać z wózka, żeby odtworzyć najważniejsze sceny (mając 76 lat nie odegrasz ruchów kogoś kilkadziesiąt lat młodszego, co widać po De Niro w scenie bójki ze sklepikarzem), a momentami jego rysy zdają się być nieco zastygłe po kolejnym mikroudarze (ale tylko momentami – wykorzystane do odmłodzenia twarzy aktorów CGI wypada zaskakująco nieźle). Mimo to jego aktorskie zdolności wciąż stoją na wysokim poziomie, niezależnie od postaci, w którą się akurat wciela.

Co więcej, dziadek kładzie nacisk i akcentuje na inne elementy swojego życia niż dotychczas. Choć nadal opisuje Ci swoje ekscytujące przygody, bezpośrednio nawiązując do wcześniejszych anegdot, to tym razem są one odarte z romantycznej otoczki, które sprawiały, że jako dziecko chciałeś być taki jak on. Jego opowieść jest jednocześnie nostalgiczna i gorzka, dziadek – twardziel i uparciuch – zauważa popełnione w przeszłości grzechy, wraca do ciężkich decyzji, które musiał podjąć, często wspomina o swojej córce, a Twojej matce, z którą stracił kontakt lata temu (ekranowym uosobieniem jego sumienia jest Anna Paquin w roli milczącej córki Peggy). To jego rozliczenie z życiowym dorobkiem, a im bliżej końca, tym bardziej wyraźna staje się smutna konstatacja, że największym przegranym jest ten, kto przeżył swoich kolegów i sam musi się zmierzyć z poczuciem winy.

Kadr z filmu "Irlandczyk"

Kadr z filmu „Irlandczyk”

Nawet jeśli docenisz, że dziadek wspaniale wplata w swoją gawędę historyczne wydarzenia wyznaczające dokładne ramy czasowe (od politycznego triumfu rodziny Kennedych, przez nieudaną inwazję w Zatoce Świń, po zabójstwo JFK i kadencje kolejnych prezydentów USA), to istnieje szansa, że przez większość tej wizyty będziesz z rosnącą niecierpliwością wiercić się na krześle. Jednak wysłuchując ostatniego aktu zdajesz sobie sprawę, że warto było spędzić z nim te 3,5 godziny – być może uronisz nawet jakąś łezkę. Całując dziadka na pożegnanie wyrażasz wdzięczność, bo mało kto ma taki talent do opowiadania historii. Oby tylko ta nie była ostatnią.

Ocena: 7/10