Archiwa tagu: warszawski festiwal filmowy

[Q&A] WFF 2013: Rozmowa z reżyserem Uberto Pasolinim

Tegoroczny Warszawski Międzynarodowy Festiwal Filmowy otworzył film „Zatrzymane życie”. Aktor Eddie Marsan wciela się w nim w londyńskiego urzędnika odpowiedzialnego za pochowanie zmarłego, którego krewnych nie można odnaleźć. To opowieść o zanikających we współczesnym społeczeństwie więziach międzyludzkich, osamotnieniu i izolacji. Reżyser Uberto Pasolini był gościem festiwalu i spotkał się z warszawską publicznością. Przedstawiamy zapis fragmentów tego spotkania. Czytaj dalej

WFF 2013: 15 filmów, których nie można przegapić

Warszawski Festiwal Filmowy zbliża się wielkimi krokami! Kolejna, już 29. odsłona jednej z największych polskich imprez filmowych, rozpocznie się w następny piątek (czyli 11 października). Przedsprzedaż biletów już ruszyła, dlatego też jak co roku uważnie przestudiowaliśmy program festiwalu i stworzyliśmy listę 15 filmów, których naszym zdaniem zdecydowanie nie można przegapić. Zobaczcie sami i oczywiście odpowiednio wcześnie zarezerwujcie sobie czas na te seanse! Czytaj dalej

[recenzja] WFF 2012: W cudzej skórze

Rok 1994, San Antonio w stanie Teksas. Trzynastoletni Nicholas wychodzi zagrać w koszykówkę i nie wraca do domu. Prawie cztery lata później zostaje odnaleziony żywy, tysiące kilometrów od domu – w Hiszpanii. Jest zupełnie przerażony, wycofany i zdezorientowany. Zakrywając ze strachu twarz i oczy, wyjawia szokującą historię porwania, molestowania seksualnego i tortur, którego doświadczył nie tylko on, ale również wiele innych dzieci. Rodzina Nicholasa, która niemal straciła nadzieję na jego odnalezienie, przyjmuje chłopaka z otwartymi rękoma i nie posiada się z radości z powodu jego szczęśliwego powrotu. Ale nie wszystko jest tym, czym się wydaje. Czytaj dalej

[recenzja] WFF 2012: Kwiaty wojny

„Kwiaty wojny” to historia o bohaterstwie i poświęceniu opowiedziana w iście amerykańskim stylu, choć bezpośrednio bazuje na powieści „13 kwiatów z Nanjing” autorstwa chińskiej pisarki Geling Yan. Akcja filmu Yimou Zhanga rozgrywa się w 1937 roku w trakcie japońskiej inwazji na Chiny. Armia najeźdźców właśnie pustoszy miasto Nankin. Grupie uczennic udaje się względnie bezpiecznie ukryć w murach katolickiej katedry, podobnie jak Amerykaninowi Johnowi Millerowi i trzynastu prostytutkom z pobliskiego domu publicznego. Miller – początkowo zainteresowany wyłącznie pieniędzmi i zapasami wina z kościelnej piwnicy – stopniowo przyjmuje rolę obrońcy. Czytaj dalej

[recenzja] WFF 2012: Nie w Tel Awiwie

Dziwny, zamknięty w sobie bohater. Równie oryginalna kobieta, która zmieni jego życie. Niecodzienne sytuacje pełne melancholijnego humoru. A wszystko przy dźwiękach klimatycznej, indie rockowej muzyki. Brzmi znajomo? Powinno – to schemat wykorzystany przez Gusa van Santa w „Restless” czy Richarda Ayoade w „Mojej łodzi podwodnej”. Mogłoby się więc wydawać, że ten pomysł został już mocno wyeksploatowany. Lecz jak udowadnia Nony Geffen, którego pełnometrażowy debiut został uhonorowany Nagrodą Specjalną Jury w Locarno, może stało się tak w USA, może w Wielkiej Brytanii, ale jeszcze… „Nie w Tel Awiwie”. Czytaj dalej

[recenzja] WFF 2012: Kołysanka pościgowa

Kto powiedział, że dziecko to dla rodziców źródło szczęścia i radości? Przybycie na świat małego Tima miało scementować związek Livii i Marco, lecz doprowadziło parę na skraj załamania nerwowego. Dlaczego? Dziewięciomiesięczny chłopiec każdej nocy swoim głośnym krzykiem domaga się ciągłej uwagi, nie pozostawiając rodzicom ani chwili na odpoczynek. Jedyna rzecz, która skutecznie usypia Tima, to warkot starego golfa należącego do pary. Chcąc przynajmniej na moment odpocząć od krzyku syna, co noc zabierają go na nocne przejażdżki szwajcarskimi autostradami. W trakcie jednej z nich… Czytaj dalej

WFF 2011: Odlot

„Odlot” opowiada historię trójki przyjaciół znających się jeszcze ze szkoły średniej. Živa jest zdecydowana wyjechać za granicę na studia. Gregor to zawodowy żołnierz: właśnie wrócił do domu z Afganistanu, lecz wkrótce wróci tam na kolejną misję. Andrej niedawno rzucił studia, teraz skupia się głównie na nihilistycznym oporze wobec całego świata. Chcąc powspominać stare czasy przyjaciele wyruszają na wycieczkę nad morze, w to samo miejsce, gdzie jeździli jeszcze będąc w liceum. Być może to dla nich ostatnia szansa na takie spotkanie – podczas weekendu wyjdą na jaw stanowiące zagrożenie dla ich przyjaźni i głęboko skrywane sekrety.

Nejc Gazvoda, obiecujący reżyser i pisarz, w pełnometrażowym debiucie prezentuje widzom portret swojej generacji. „Odlot” w dobie ruchu „oburzonych” to doskonały, bardzo aktualny obraz młodych Europejczyków – zbuntowanych, poszukujących własnej tożsamości i zmagających się z problemami współczesnego świata. Reżyser z nadspodziewaną (jak na jego młody wiek) przenikliwością oraz wyczuciem porusza najważniejsze dla współczesnej Europy sprawy: od kwestii homoseksualizmu, po interwencje w krajach arabskich. Czyni to bez popadania w banał, w czym bardzo pomagają doskonałe kreacje trójki słoweńskich aktorów.

Jednocześnie Gazvoda pokazuje zaskakująco dojrzały warsztat reżyserski. Umiejętnie stopniuje napięcie, dążąc do punktu kulminacyjnego ostrożnie ujawnia tajemnice i problemy swoich bohaterów. Ciekawie kreuje również nastrój – „Odlot” zaczyna od beztroskiej sielanki w pięknych słoweńskich krajobrazach, powoli przekształcając film w pełen emocji dramat, by ostatecznie zakończeniu nadać ciepły i przepojony nadzieją wyraz.

Gazvoda stworzył bardzo klimatyczny, inteligentny i uniwersalny obraz młodego pokolenia. Dlatego też nie można się dziwić, że „Odlot” otrzymał aż siedem nagród na tegorocznym Słoweńskim Festiwalu Filmowym, o czym przed projekcją w Warszawie nie zapomniał wspomnieć sam reżyser, podkreślając jednocześnie, że udało się to pomimo bardzo niskiego budżetu. Można tylko mieć nadzieję, że wychwalanemu w całej Europie Gazvodzie nie uderzy woda sodowa do głowy, a jego talent reżyserski rozwinie się we właściwym kierunku.

WFF 2011: Ósma strona

W programie 27. Międzynarodowego Warszawskiego Festiwalu Filmowego „Ósma strona”, pierwszy po dwudziestoletniej przerwie film wyreżyserowany przez Davida Hare’a, została opisana jako thriller polityczno-szpiegowski. I choć na pewno wpisuje się w ramy tego gatunku, to jest to thriller bardzo specyficzny. Widz nie doświadczy w nim pościgów samochodowych, efektownych strzelanin, szpiegowskich gadżetów ani popisów kaskaderskich. Jedyna śmierć, której będzie świadkiem, następuje z przyczyn zupełnie naturalnych. Hare pokazuje, że wywiad, oprócz tej znanej doskonale widzom z kina akcji, posiada również drugą twarz.

To twarz Johnny’ego Warrickera, podstarzałego i zmęczonego wieloletnią służbą analityka MI5. Jego szef i najlepszy przyjaciel nagle umiera, pozostawiając w rękach bohatera tajny raport, który zawiera zagrażające istnieniu brytyjskiego wywiadu i informacje kompromitujące rząd (znajdują się na tytułowej ósmej stronie). Warricker staje przed dylematem – zapomnieć o całej sprawie i dożyć emerytury na ciepłej posadce czy ujawnić akta, i tym samym rozwiać marzenia o spokojnej jesieni życia. Decyzji nie ułatwia pozornie przypadkowe spotkanie z tajemniczą sąsiadką, która okazuje się być polityczną aktywistką.

Chociaż po obejrzeniu „Ósmej strony” łatwo mogą pojawić się skojarzenia „Autorem widmo”, to mimo pewnych podobieństw filmy te zdecydowanie się różnią. Roman Polański postawił na aurę tajemniczości związaną z odkrywanym przez głównego bohatera sekretem, natomiast u Hare’a od samego początku wszystko jest jasne. Znanego z doskonałych scenariuszy („Godziny”, „Lektor”) brytyjskiego twórcę interesują przede wszystkim specyficzne dla nowego stulecia dylematy moralne związane z wywiadem. Pokazuje, że napięcie budować można w raczej niecodzienny dla współczesnego kina sposób. Hare cały swój film opiera na interakcjach postaci, tworzących coraz bardziej skomplikowaną i zdradziecką sieć intryg i powiązań, do lawirowania w której zmusza swojego głównego bohatera.

Bill Nighy, który wcielił się w rolę Johnny’ego Warrickera, idealnie wpasowuje się w stworzoną przez Hare’a postać. Mistrzowsko sprawdza się w zakulisowych rozgrywkach toczących się w zaciszu biurowych gabinetów, gdzie liczy się przede wszystkim doświadczenie i giętki umysł, a nie fizyczna sprawność. Ponadto aktor posiada niepowtarzalny i niezbędny każdemu agentowi brytyjskiego wywiadu urok, którym czarował widzów podczas spotkania po seansie „Ósmej strony” otwierającym 27. Międzynarodowy Warszawski Festiwal Filmowy.

WFF 2011: Hell

Pomysł znany i wielokrotnie wykorzystywany: z powodu nagłych i nieprzewidywalnych zmian w ziemskim klimacie ludzkość staje na granicy upadku. Słońce, niegdyś źródło życia i światła, zmieniło całą planetę w jałową, spękaną skorupę. Drzewa usychają. Większość zwierząt wymarła. Miasta opustoszały. Wśród ocalałych ludzi woda ma wartość złota. Krążą słuchy, że w górach są jej ostatnie zapasy. Właśnie w ich kierunku zmierzają Marie, jej młodsza siostra Leonie i poznany przez nie niedawno Phillip.

Kadr z filmu „Hell” (reż. Tim Fehlbaum).

Tim Fehlbaum, reżyser „Hell”, nie pokazuje niczego nowego w tematyce kina postapokaliptycznego, które przeżywa w ostatnich czasach swoisty boom. Jego film, wpisujący się w przepowiednie zagłady współczesnych proroków i katastroficzne wizje ekologów, fabularnie jest łudząco podobny do „Drogi” z Viggo Mortensenem, co czyni go nieznośnie przewidywalnym. Także budowanym nastrojem próbuje, niestety nieudolnie, zbliżyć się do pełnego napięcia obrazu Johna Hillcoata.

Tak samo jak australijski reżyser, Fehlbaum wskazuje na siłę więzi krwi w obliczu katastrofy. Opiekuńcza Marie jest zdolna zrobić wszystko, by chronić swoją młodszą siostrę Leonie, nawet w sytuacji, gdy wydaje się to niemożliwe. Mimo swych ciągłych obaw, bohaterka zdecydowanie nazbyt ufnie wierzy wszystkim napotkanym ludziom – najpierw dbającemu tylko o siebie Phillipowi, który jednakże posiada dobrze zaopatrzony samochód, a potem Tomowi, napadającemu na podróżującą trójkę na stacji benzynowej. W końcu równie szybko powierza zaufanie spotkanej w opuszczonym kościele staruszce, która chce przeznaczyć towarzyszy Marie na obój, samą bohaterkę natomiast – wydać za swojego syna.

To wokół konfrontacji tych dwóch kobiecych postaci Fehlbaum buduje główną oś swojego filmu. W sytuacjach ekstremalnych najważniejsza jest siła psychiczna, a nie fizyczna – w „Hell” tę siłę posiadają kobiety. Obie wykazują równie silny charakter, nieustępliwie starając się chronić swoje rodziny, a w ostatecznej walce o przetrwanie obie są w stanie zabić. Niestety szansa na interesujące przedstawienie owej konfrontacji została zaprzepaszczona przez zdecydowanie puste postacie i przeciętną grę aktorską.

Jedynym elementem zachęcającym do obejrzenia „Hell” są przyjemne wrażenia wizualne. Zdjęcia zatopione w przymglonych, żółtawych barwach przypominających sepię, mogą się wydawać dość banalne, jednak pozwalają widzowi niemalże na własnej skórze (a raczej na własne oczy) odczuć żar palącego słońca. Co więcej, pozwalają ukryć pewnie techniczne niedostatki spowodowane niskim budżetem filmu.

WFF 2011: Avé

„Avé” Konstantina Bojanova to typowy film drogi. W swym debiucie fabularnym reżyser zabiera widza w podróż po Bułgarii, jego towarzyszami czyniąc dwójkę nastolatków wyraźnie zagubionych we współczesnym świecie. Kamen wyrusza w drogę po otrzymaniu nagłej informacji, w jednej chwili rezygnując z zajęć na Akademii Sztuk Pięknych w Sofii. Tytułowa Avé twierdzi, że jedzie odwiedzić chorą na raka babcię. Oboje zmierzają w tę samą stronę i przypadkiem spotykają się na poboczu drogi, próbując złapać stopa.

Kamen początkowo niechętnie spogląda na Avé, ale chcąc nie chcąc musi zgodzić się na jej towarzystwo w trakcie podróży. Dodatkowo denerwuje go fakt, że dla każdego kierowcy gotowego wziąć dwójkę autostopowiczów dziewczyna wymyśla nową historię i zmienia swoją tożsamość, przez co kilkukrotnie oboje wpadają w tarapaty.

Inspiracją dla fabuły filmu, czego można było dowiedzieć się na spotkaniu z Bojanovem w czasie 27. Warszawskiego Festiwalu Filmowego, było osobiste doświadczenie z młodości. Pewnej nocy miał on spotkać na progu swojego mieszkania zagubioną i przestraszoną nastolatkę, która zgodziła się przyjąć zaproszenie wejścia do środka dopiero po zapewnieniu, że nie będzie musiała odpowiadać na żadne pytanie.

Podobnie jest z bohaterami „Avé”. Prawie wcale ze sobą nie rozmawiają, nie zadają pytań i nie oczekują, że zostaną o coś zapytani. Jeśli któreś z nich w ogóle mówi, to jest to zdecydowanie bardziej energiczna i łatwo popuszczająca wodze fantazji Avé. Kamen to typ milczka, odzywa się rzadko, zwykle złoszcząc się na współtowarzyszkę podróży. Jednak głównie gapią się na smutny bułgarski krajobraz za oknem – i choć momentami jest to lekko denerwujące, to w pewien niewytłumaczalny sposób trzyma publiczność w ciągłym napięciu. Oboje wydają się być lekko zagubieni, chociaż doskonale znają dotychczas ukrywane cele swoich podróży. Tymczasem widz, podobnie jak samych bohaterów, poznaje je dopiero po pewnym czasie.

Bojanov pokazuje, że młodość – często ukazywana w sposób lekki i sielankowy – zwykle jest równie gorzka i samotna co starość, którą reprezentuje rodzina przyjaciela Kamena. Choć wspólna droga zbliża bohaterów do siebie, to ostatecznie zmuszeni są się rozstać. Realizm i naturalność ich relacji film zawdzięcza doskonałej obsadzie obu głównych ról. Należy docenić dojrzałą jak na młody wiek grę aktorską Ovanesa Torosiana, a szczególnie Angeli Nedialkovej, dla której był to debiut filmowy.