[recenzja] WFF 2013: Geograf przepił globus

Wśród prezentujących się nieoczekiwanie przeciętnie filmów tegorocznej 29. edycji Warszawskiego Festiwalu Filmowego niełatwo znaleźć było coś naprawdę interesującego. Jedną z najciekawszych pozycji programu okazał się „Geograf przepił globus” oparty na tragikomicznej powieści Aleksieja Iwanowa. Reżyser Alexander Veledinsky wykorzystał tkwiący w powieści potencjał i stworzył iście „rosyjski” film, który w równym stopniu przesycony jest melancholią, co piciem wódki, a jednocześnie zawiera dawkę doskonałego humoru.

Na przekór tytułowi, główny bohater wcale geografem nie jest. Viktor Sluzhin, z wykształcenia biolog, z braku pieniędzy decyduje się na podjęcie pracy jako nauczyciel geografii. Nie czerpie wiele satysfakcji z życia. Żona przestała się nim interesować i – za jego zgodą, czy wręcz zachętą – spotyka się z jego dobrym przyjacielem. Zresztą Viktora niezbyt pociągają już kobiety, kontakty z nimi są dla mężczyzny raczej koniecznością niż przyjemnością. W szkole nie może się dogadać z innymi nauczycielami, a uczniowie są niesforni. Mężczyzna czuje się niezrozumiany, samotny i sfrustrowany – do momentu, kiedy nieopatrznie obieca grupie podopiecznych wyjazd na wycieczkę…

„Geograf przepił globus” to film, który – przynajmniej w moim odczuciu – stanowi kwintesencję rosyjskiego ducha. Na pierwszy rzut oka prezentuje najbardziej banalne i stereotypowe spojrzenie na naszych wschodnich sąsiadów: alkoholowe libacje, tym razem zgodnie z tytułem filmu, są tutaj oczywiście bardzo częstym motywem, a powiedzenie, że Viktor nie stroni od wódki, byłoby eufemizmem. Przede wszystkim jednak obraz Veledinsky’ego przesycony jest wszechogarniającą melancholią. Stare i zardzewiałe statki stojące na zamarzniętej rzece czy rozsypujące się bloki z wielkiej płyty przypominają o minionej potędze Związku Radzieckiego. Główny bohater natomiast tęskni za powoli przemijającą młodością – wyprawa na spływ wraz z grupą uczniów stanowi ostatnią próbę powstrzymania nieuchronnego upływu czasu. Jednocześnie Viktor to wolny duch, buntownik, niemal anarchista mający za nic społeczne konwenanse.

Veledynsky zastosował ciekawe fabularne rozwiązanie – niejako podzielił swój film na dwie części, momentem granicznym czyniąc początek wycieczki. W pierwszej, osadzonej w depresyjnym otoczeniu rosyjskiego miasta, reżyser ukazuje życiowe dylematy głównego bohatera. W drugiej posyła go na łono natury, gdzie Viktor zmuszony będzie nie tylko do zmagania się z rwącym nurtem rzeki, ale przede wszystkim do konfrontacji z samym sobą. Wszystko to pokazano w bardzo obrazowy sposób, w czym zdecydowanie pomogła zrównoważona i dojrzała gra aktorska Konstantina Chabienskiego. Całość Veledynsky uzupełnia sporą dozą, momentami dość rubasznego, głównie jednak mocno gorzkiego rosyjskiego humoru. Dzięki temu „Geograf przepił globus” okazał się naprawdę dobrym wyborem i momentem wytchnienia od miernoty tegorocznych pozycji festiwalowych.