Nie miałeś okazji zobaczyć zbyt wielu seansów w trakcie Warszawskiego Festiwalu Filmowego? Chciałbyś wiedzieć, które filmy warto zobaczyć, a które omijać szerokim łukiem? W tym roku w stolicy można było zobaczyć zarówno filmy dobre, godne polecenia, jak i słabe, których za nic nie obejrzałoby się kolejny raz – i z zadowoleniem musimy przyznać, że tych drugich było zdecydowanie mniej. Spośród filmów prezentowanych na tegorocznym WFF wybraliśmy, naszym zdaniem, pięć najgorszych i pięć najlepszych obrazów. Oto lista 5 filmów, których oglądanie spokojnie można sobie odpuścić!
Fotograf, reż. Waldemar Krzystek (Polska, 2014)
Historia nieuchwytnego moskiewskiego mordercy, który na miejscu zbrodni pozostawia kartoniki z numerami, jakich używa policyjny fotograf. Film zamknięcia WFF-u zaprezentował się w tym roku wyjątkowo słabo. Nie dość, że scenariusz autorstwa Waldemara Krzystka i Krzysztofa Kopki przedstawia historię chyba zbyt fantastyczną jak na film kryminalny, to jeszcze pełen jest większych lub mniejszych sprzeczności i niedociągnięć, czasem bardzo denerwujących. Odbioru nie ułatwia momentami drętwa gra aktorska ani sprawiająca tandetne wrażenie charakteryzacja służąca postarzeniu aktorów. Na domiar złego, kiedy widz przebrnie przez niemal dwie godziny filmu, doznaje kolejnego zawodu, gdyż za swój trud nie otrzymuje odpowiedniego wynagrodzenia – czyli wyraźnie zamkniętego zakończenia. Krzystek zaniedbuje ten najważniejszy element kryminału, nie raczy wyjaśnić widzowi historii do samego końca, prezentuje za to nijakie, otwarte zakończenie. Duże oczekiwania, duży zawód.
Gottland, reż. Lukáš Kokeš, Rozálie Kohoutová, Viera Čákanyová, Petr Hátle, Klará Tasovská (Czechy, 2014)
Jeśli jesteś fanem zbioru reportaży Mariusza Szczygła, w oparciu o którą powstał film młodych czeskich reżyserów, to odradzamy wybieranie się do kina na „Gottland”. Jeśli jeszcze nie przeczytałeś tej pozycji, to zamiast iść do kina, lepiej się z nią zapoznaj. Niestety dokument nie ma wiele wspólnego z książką Szczygła: opowiada co prawda te same historie, ale z zupełnie innej perspektywy. Tym samym stracone zostaje to, co u Szczygła wydaje się być najlepsze: jego humor i bardzo specyficzny sposób patrzenia na rzeczywistość. Wielbicieli twórczości polskiego autora „Gottland” najzwyczajniej znudzi – sama forma kolejnych części filmu nie jest niestety wystarczająco interesująca, a czasem zupełnie nieudana, jak w przypadku animowanego fragmentu opowiadającego historię Eduarda Kirchbergera. Zresztą sam Szczygieł w trakcie spotkań z publicznością WFF w zawoalowany, choć jednak dość wyraźny sposób, odcinał się od obrazu czeskich twórców.
Nokturn, Nocturne, reż. Saul Pincus (Kanada, 2014)
Sam pomysł miał potencjał: w swoim filmie Saul Pincus prezentuje komediowo-kryminalną historię cierpiącej na bezsenność nieudacznicy Cindy, która w trakcie nocnych wędrówek po mieście spotka lunatykującego Armena. Niestety, poczucie humoru reżysera ogranicza się do prezentowania, wzbudzających zamiast śmiechu co najwyżej obrzydzenie, scen zwierzęcego obżarstwa w wykonaniu nieświadomego niczego Armena. Jeśli natomiast chodzi o wątek kryminalny, to można się mocno zdziwić, że nie wyleczył on z bezsenności głównej bohaterki, gdyż z bezsennością publiczności poradził sobie doskonale – zasnąłem mniej więcej po pół godzinie filmu. Jeśli więc macie problemy ze snem (albo z obżarstwem) – „Nokturn” to coś dla Was. W innym wypadku – lepiej sobie odpuścić.
Travelator, reż. Dušan Milić (Serbia, 2014)
Na seans „Travelatora” szliśmy z przeświadczeniem, że przed nami film jeśli nie sensacyjny, to przynajmniej z wyraźnie zazanczonym wątkiem sensacyjnym. Niestety opisy w katalogach, niezależnie od festiwalu, bywają bardzo zwodnicze. Choć film Dušana Milića zbudowany został wokół perypetii młodego Serba wynajętego do zlikwidowania swojego rodaka przebywającego w Las Vegas, to z sensacją ma niewiele wspólnego, nie pokazuje również, jak chciałby katalog, „zagubienia współczesnych młodych ludzi w wirtualnym świecie”. Ogólnie cała historia jest nijaka, wątki niekoniecznie są ze sobą spójne, a odbiór utrudnia stojące na niskim poziomie wykonanie techniczne. Zwieńczeniem bardzo słabej całości jest kończąca film sekwencja kulminacyjna, równie odpychająco kiczowata, co pofarbowane na jasny blond włosy głównego bohatera. Zdecydowanie odradzamy.
Echa czasu, Odmevi časa, reż. Ema Kugler (Słowenia, 2014)
Opis filmu w festiwalowym katalogu mówił o „Echach czasu” bardzo wiele – można było się spodziewać, że film będzie wśród 5 najlepszych albo 5 najgorszych filmów festiwalu. Niestety znalazł się na tej zdecydowanie mniej chwalebnej liście i to na samym dole. Nie ma się zresztą czemu dziwić: filmu Emy Kugler nie da się oglądać (o czym szczególnie wyraziście świadczyła liczba osób opuszczających seans) głównie przez zupełny brak fabuły. Reżyserka raczy za to widza obrazami przedstawiającymi morza krwi, ciała martwych krów z chmarami much czy pustynne płaskowyże, na których leżą nagie ciężarne kobiety. Film rodem z Nowy Horyzontów, niestety w najgorszym możliwym wydaniu. Gdyby jakimś nieszczęśliwym trafem udało się Wam gdzieś trafić na „Echa czasu”, to doradzamy jak najszybciej uciekać z tego okropnego miejsca!