5 Smaków 2019: 4 filmy, które widzieliśmy przed festiwalem

Jesień festiwali trwa w najlepsze! Już jutro w Warszawie rusza kolejne filmowe wydarzenie – 13. Azjatycki Festiwal Filmowy Pięć Smaków. Nie będziemy ukrywać, że nie jesteśmy ekspertami od kina tego akurat rejonu świata (może poza Koreą, której filmowców darzymy ogromną estymą), stąd w przypadku Pięciu Smaków zmieniliśmy nasze tradycyjne podejście do festiwalowych zapowiedzi. Zamiast przygotować dla Was listę najciekawszych pozycji programu, napisaliśmy krótkie zajawki tych filmów, które udało nam się obejrzeć wcześniej na innych festiwalach, licząc na to, że ułatwią Wam one wybór odpowiednich filmowych smaków.

Jinpa, Zhuang si le yi zhi yang, reż. Pema Tseden (Chiny 2018)

Tytułowy Jinpa to przemierzający surowe tybetańskie płaskowyże kierowca ciężarówki. Ze swoim wyglądem wiecznego hipisa, w skórzanej kurtce i nasuniętymi na oczy ciemnymi okularami, wydaje się być częścią zupełnie innego świata. Kiedy podwieziony przez niego wędrowiec – również o imieniu Jinpa – zdradza, że ma zamiar zabić pewnego człowieka, kierowca decyduje się podążyć jego śladami. Nagrodzony za najlepszy scenariusz sekcji Orizzonti zeszłorocznego MFFu w Wenecji film Pemy Tsedena to rozpostarte między jawą a snem, egzotyczne i melancholijne kino drogi. Powolne tempo i surowe, ale przepiękne krajobrazy rodzinnych rejonów reżysera pozwalają w skupieniu oddać się rozważaniom nad ludzkim losem i straconymi szansami na jego zmianę, choć sens całości można by odczytać z większą pewnością mając głębsze rozeznanie w skomplikowanym temacie buddyjskiej mistyki. Jeśli lubicie kino refleksyjne i nieoczywiste, to „Jinpa” powinna okazać się świetnym wyborem!

Paweł Guszkowski

Balon, Qi qiu, reż. Pema Tseden (Chiny 2019)

Wyświetlany na festiwalach w Wenecji i Toronto najnowszy film Pemy Tsedena jest zdecydowanie mniej oniryczny, a bardziej przyziemny i namacalny od wyżej opisanego „Jimpy”. W „Balonie” reżyser powraca do swojej tybetańskiej, rodzinnej okolicy, ale tym razem rozmowy bohaterów prowadzone są na konkretne tematy – do zacofanej światopoglądowo, zanurzonej w buddyjskiej tradycji wioski, dociera antykoncepcja i aborcja. Pojawia się wstyd, ale i chęć korzystania z nowo dostępnych rozwiązań medycznych. W czasie seansu trwa starcie zwyczajowych zachowań i wierzeń z wymaganiami niełatwej rzeczywistości. W końcu ludzie to nie zwierzęta – nasz los zależy od nas i od naszych wyborów. Pomimo tego, że pewnie wielu z Was oglądało już filmy na podobny temat, to spojrzenie na te kwestie z tak egzotycznej dla Europy perspektywy, jest warte czasu poświęconego w kinie.

Maciej Jabłoński

Jednym cięciem, One Cut of The Dead / Kamera o tomeru na!, reż. Shinichiro Ueda (Japonia 2017)

Ekipa filmowców pod przewodnictwem ambitnego, choć dość nierozgarniętego i niełatwego reżysera kręci film o epidemii żywych trupów w scenerii opuszczonej oczyszczalni ścieków. Co się jednak wydarzy, gdy na planie pojawią się prawdziwe zombie? Niech nie odstraszy Was niskobudżetowy klimat bijący od powyższego trailera – twórcy wyświetlanego na międzynarodowych festiwalach „Jednym cięciem” braki w producenckiej kasie nadrabiają niesamowitą pomysłowością i kreatywnością. Ten wyglądający z początku na niskich lotów pastisz kina grozy wraz z rozwojem fabuły potrafi nie raz zaskoczyć, przeistaczając się w bardzo świeżą autotematyczną zabawę cierpiącym na coraz większą wtórność gatunkiem zombie horroru. Więcej zdradzać nie będziemy, żeby nie popsuć Wam przyjemności z seansu, ale możecie przygotować się na naprawdę porządną dawkę śmiechu!

Paweł Guszkowski

Maggie, Me-gi, reż. Yi Ok-seop (Korea Południowa 2018)

Skandal w szpitalu! Rentgenowskie zdjęcie ujawnia, że ktoś z personelu uprawiał seks na terenie zakładu. Do winy poczuwa się pielęgniarka Yoon-young, ale nagle prawie wszyscy pracownicy biorą zwolnienie lekarskie – czyżby także oni coś przeskrobali? Czy ich nieobecność ma coś wspólnego z pojawiającymi się na ulicach Seulu kraterami? „Maggie” to obietnica absurdalnej detektywistycznej łamigłówki, w której trzeba odnaleźć szpitalnych skandalistów. Niestety, z każdym kolejnym kadrem reżyser zapomina o tym, jak zawiązał akcję, a w tej amnezji traci także zainteresowanie absurdami dookoła. W efekcie cały film rozmywa się w nieangażującą, niezdecydowaną obyczajówkę o problemach w międzyludzkich relacjach. Być może jest to jakieś antidotum na wszechobecną pogoń za sensacją, ale na nas podziałało raczej jako środek nasenny. Trzy miesiące po seansie (film wyświetlano w trakcie festiwalu Nowe Horyzonty) pamiętamy tylko, że film Yi Ok-seop zawiódł wszystkie nasze oczekiwania. Dlatego przestrzegamy przed tym tytułem.

Maciej Jabłoński