Głośny debiut Steve’a McQueena, wyróżniony prestiżowymi nagrodami brytyjskiego i irlandzkiego środowiska filmowego, doceniony również w Cannes, Wenecji, Sztokholmie czy Toronto. Prawdziwe odkrycie zeszłego sezonu, a jednocześnie jedna z najbardziej oczekiwanych premier tegorocznej edycji Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Era Nowe Horyzonty oraz faworyt w rywalizacji o laury konkursu głównego. Odważne kino, które dosłownie wciska w fotel i nie pozostawia widza obojętnym.
McQueen stara się przybliżyć widzom niechlubny epizod z okresu rządów premier Margaret Thatcher – wydarzenia szokujące, choć nieco już zapomniane. Na początku lat 80. w nieludzkich warunkach przetrzymywane są w więzieniach dziesiątki bojowników IRA, bezwzględnie traktowanych przez strażników. Ich nagie, wychudzone ciała pokrywają rozległe sińce, zakrzepnięte strugi krwi, brud i fekalia. Wszelkie próby oporu jedynie rozjuszają oprawców, nasilając represje. Odzierani z człowieczeństwa, wciąż butni więźniowie nie poddają się jednak w walce o swoje niezbywalne prawa. Decydują się na najbardziej radykalną formę protestu – strajk głodowy.
Wyraźnie zarysowana granica pomiędzy katami a ofiarami nie pozwala jednak traktować „Głodu” jako jednoznacznego, filmowego zapisu oskarżenia. Ta retoryka jest obca reżyserowi: interesuje go bardziej istota i pochodzenie zła niż szukanie winnych wstrząsających wydarzeń sprzed niespełna trzydziestu lat. Uzbrojeni w pałki strażnicy to tylko jeden z elementów systemu. Czy biorąc pod uwagę koszt emocjonalny, jaki niewątpliwie ponoszą, można nazywać ich bezdusznymi oprawcami? Warto pamiętać, że irlandzcy ekstremiści również mają wiele na sumieniu.
Debiut McQueena stanowi przenikliwą obserwację. Statyczne zdjęcia ukazują więzienne korytarze, cele, toalety, stołówkę, a przede wszystkim – ludzi. To relacja obiektywna i stonowana, co może zaskakiwać, jeśli weźmie się pod uwagę sugestywność oraz bezkompromisowe podejście do eksponowania drastycznych scen. Przemoc staje się w „Głodzie” jednym z najważniejszych instrumentów działania. Dla strażników – formą rozprawienia się z więźniami w majestacie prawa, zaś dla reżysera – niezwykle sugestywnym, choć jakże prostym środkiem artystycznego wyrazu.
Intensywność obrazu ludzkiego upodlenia nie byłaby oczywiście tak przekonująca, gdyby nie oszczędna forma. W „Głodzie” pada niewiele słów, ale są za to niezwykle istotne (jak fascynująca rozmowa Bobby’ego Sandsa, przywódcy więźniów, z księdzem). Pozwalają zrozumieć, że McQueen nie zamierza przedstawiać bojowników IRA jako męczenników. Widzi w nich zwyczajnych ludzi. Ludzi, na których twarzach rysują się autentyczne emocje i cierpienie. My, widzowie, obserwujemy ich nieustępliwą walkę o zachowanie choćby resztek godności i pozostanie wiernymi nie tyle organizacji, co sobie samym. Wspólny los nie zmienia faktu, że każdy z więźniów jest w tym starciu przerażająco samotny. Rozprawie o buncie jednostki towarzyszy poruszające studium ofiary, składanej przez przestępcę, świadomie skazującego się na śmierć. W postać Sandsa w sposób niezwykle wyważony wcielił się Michael Fassbender.
„Głód” to kino mocne i niepokojące. Niewygodne? Na pewno, choć nie tyle przez epatowanie przemocą, lecz przede wszystkim dlatego, że skłania do ponurej refleksji nad mroczną stroną człowieczeństwa. Brak zbędnego ideologizowania, pseudofilozoficznej paplaniny czy martyrologicznego banału, towarzyszący zazwyczaj podobnym rozważaniom, tym bardziej pozwala docenić wysiłki debiutującego reżysera.