Miesięczne archiwum: czerwiec 2011

Nuda w polskim kinie oczami… Australijczyków!

Organizatorzy Melbourne International Film Festival po raz kolejny zaskakują klipem promocyjnym. Scena idealnie pasuje do opinii inżyniera Mamonia na temat polskiego kina. Nuda. Nic się nie dzieje. Z taką fabułą film nie ma szans zakwalifikować się na festiwal. Dlatego para głównych bohaterów (bracia Jacek i Tomasz Koman) szuka sposobu na ożywienie akcji. Rozwiązanie okazuje się dużo bardziej zaskakujące niż desperackie pomysły „Jakbyśmy tak kogoś zabili?” czy „Może ja pokażę cycki”. W tej sytuacji można jedynie żałować, że na festiwalu zabraknie polskich produkcji. Chociaż z drugiej strony – po takiej reklamie sale na pokazach świeciłyby pustkami.

„Kac Vegas w Bangkoku”: Rozrywka bez trzymanki

Dowcipy poniżej pasa, humor testosteronowy i salwy śmiechu na sali. Zaskakujące, ale „Kac Vegas w Bangkoku” to gwarancja dobrej, wakacyjnej zabawy bez zobowiązań. W sam raz na wyprawę do kina z przyjaciółmi, kubełek popcornu i colę. Co jeszcze bardziej zaskakujące, ta megamainstreamowa komedia oferuje dość kontrowersyjne jak na Hollywood sceny. Bo nie na co dzień Fabryka Snów pozwala sobie na pokazywanie (uwaga, minispoiler!) męskich członków i seksu z transwestytami… To nie jest film dla małych dzieci.

W „Kac Vegas w Bangkoku”, jak nakazują sequelowe reguły, wszystkiego jest więcej – seksu, żartów, alkoholu. Jest ostrzej, bardziej egzotycznie i niebezpiecznie. Bohaterowie, obarczeni wspomnieniami wcześniejszych przygód i nieszczęść kawalerskiej wyprawy, tym razem zamierzają zachować umiar i bardzo uważać. Tylko jedno, symboliczne piwko przy ognisku… Cóż, następnego dnia budzą się w obleśnym hoteliku gdzieś w Bangkoku. Jest parno, nie ma prądu, dookoła panuje, na co tu szukać grzecznych słówek, syf, a oni mają pustkę w obolałych głowach. Jednemu brakuje palca, a drugiemu na twarzy… – nie, nie będziemy psuć zabawy! Nie zdradzimy niespodzianek, które przygotował dla nas Todd Phillips, reżyser i współautor scenariusza.

Jedno jest pewne: „Kac Vegas w Bangkoku” ogląda się jednym tchem (oczywiście wtedy, gdy nie dusimy się ze śmiechu). Są szalone zwroty akcji, gonitwy, bijatyki oraz rewelacyjnie niepoprawny politycznie Alan. To mistrzowska rola Zacha Galifianakisa. Za pełne dezaprobaty i nieufności spojrzenie na pewnego Azjatę powinien otrzymać MTV Movie Award w kategorii: Look that Kills (gdyby tylko taka powstała). Wielkie brawa należą się również za epizodyczną niemal rolę mistrza kina niezależnego Paula Giamattiego. Oj, można się go przestraszyć!

Aktorsko – perełka w swojej klasie. Ciało Bradleya Coopera – miłe dla damskiego oka. A cały team realizatorsko-aktorski, oprócz ciężkiej pracy, chyba naprawdę dobrze bawił się na planie, czym zaraża widza w kinie. Dialogi – owszem, jak wspomniane na początku, testosteronowe, ale naprawdę potrafią rozbawić do łez. Obok Alana, najbardziej rozbraja małpka – dealerka, palaczka i… Stop! Nic więcej na temat treści. Zobaczcie sami.

Jeżeli szukacie w kinie luzu, macie odrobinę dystansu do siebie, świata i Hollywood, nie macie problemu z poczuciem własnej męskości (to ważne!), z seansu wyjdziecie z uśmiechem. Dziewczyny też nie będą narzekały. W kategorii wakacyjnej – komplet drinków z parasolkami!