Serwis /Film opublikował zwiastun dokumentu „Knuckle”. Rzecz opowiada o dwóch irlandzkich klanach, które od dekad walczą ze sobą, urządzając krwawe jatki – pojedynki bokserskie na gołe pięści. Nienawiść, szacunek, uwielbienie, wielkie pieniądze. Wszystko to zdaje się tu mieszać ze sobą. Ciekawe… Przekonajcie się zresztą sami!
Kadr z filmu „Baby są jakieś inne” (reż. Marek Koterski)
„Seksmisja” naszych czasów! czy Najbardziej kobieca komedia o mężczyznach – możemy przeczytać na plakacie komedii „Baby są jakieś inne”. Faktycznie, pierwsze teasery najnowszego filmu Marka Koterskiego prezentują się znakomicie. Twórca „Dnia świra” powraca do zapalnego tematu relacji damsko-męskich. Dystrybutor zapowiada rozprawienie się ze stereotypowymi opiniami na temat ról kobiet i mężczyzn oraz chwytliwym, acz coraz bardziej mylnym przekonaniem, kto z nas jest z Wenus, a kto wziął się z Marsa.
Mamy tu dwóch mężczyzn w samochodzie i ich rozmowy o życiu. Nie mają złudzeń, dyskutują o żonach, byłych dziewczynach i miłościach niespełnionych. Bohaterowie tej opowieści to wciąż życiowo niespełnieni inteligenci, którym czkawką odbijają się kolejne stygmaty codzienności – PRL, później przełom ustrojowy, szybki konsumpcjonizm, pozorowany katolicyzm, wreszcie roszczeniowy feminizm. Rozmowy o kobietach są zdominowane przez cechy męskich bohaterów – ich wady, zalety, natręctwa, oczekiwania, przyzwyczajenia. I wielka samotność.
– To temat, który fruwa w przyrodzie, wypływa w książkach, gazetach, parlamentach, na uniwersytetach i nagli, by go złapać, podjąć. Poza politycznymi i ekologią – najważniejszy obecnie cywilny temat na świecie – tłumaczy reżyser.
– To odgryzanie się mężczyzn, wyraźnie słabszych i przegranych -zagonionych pod ścianę, w narożnik, do kąta. Gadają na baby krytycznie, sarkastycznie, agresywnie, oskarżająco, żarliwie – mówi Marek Koterski, zaznaczając, że bohaterowie jego komedii dokonują „obrony przez atak”.
Główne role w męskim sparingu z kobiecą dominacją grają zaprawiony w podobnych bojach Robert Więckiewicz oraz Adam Woronowicz. Film wejdzie na ekrany kin 14 października.
Luc Besson, tym razem jako producent i współscenarzysta, przedstawia opowieść o kobiecie, która podporządkowała swoje życie zemście za śmierć rodziców. Niestety, najlepsze co „Colombiana” ma do zaoferowania to widok Zoe Saldany w strojach eksponującej jej apetyczne kształty.
Chociaż za kamerą stanął reżyser „Transportera 3″ Olivier Megaton, widać tu rękę Luca Bessona i jego słabość do płatnych zabójców oraz pięknych kobiet z bronią w ręku. Wystarczy przypomnieć „Leona zawodowca”, ekranizację gry „Hitman”, którą wyprodukował, a przede wszystkim „Nikitę”. W historii niepokornej narkomanki-złodziejki wyszkolonej na perfekcyjną maszynę do zabijania fascynacje Bessona znalazły pełny wyraz.
Znana z roli w „Avatarze” Zoe Saldana to nie Anne Parillaud, lecz Cataleya, główna bohaterka „Colombiany”, ma coś z Nikity. Jednak te dwie postaci różni przeszłość, a filmowi Megatona brakuje klimatu stylowego przeboju Bessona z 1990 roku. Co gorsza, na każdym kroku spomiędzy szwów spajających kolejne sceny akcji wyłazi wtórność historii.
W koszmarnie dłużącym się wprowadzeniu poznajemy historię Cataleyi, która jako dziecko była świadkiem brutalnego morderstwa rodziców przez kolumbijską mafię. Cudem udało jej się ujść z życiem i trafić pod opiekę rodziny mieszkającej w Chicago. Jak tego dokonała opisywać nie będę, w każdym razie nie jest to wcale najbardziej absurdalny pomysł scenarzystów. Dialogi biją na głowę wszystkie rozwiązania fabularne. Wystarczy wspomnieć fragment rozmowy pomiędzy Cataleyą a jej wujkiem-gangsterem. – Chcę być zabójcą. Pomożesz? – pyta młoda bohaterka. – Jasne – odpowiada opiekun dziewczynki, który sam stracił syna i prawi o bezsensie przemocy.
I tak piętnaście lat później Cataleya jest już kobietą, zabójczo piękną kobietą. Morduje kolejnych zwyrodnialców, by dopełnić upragnionej zemsty. Widz oczekuje spektakularnej jatki doprawionej szczyptą humoru, które pozwoliłyby mu zapomnieć o bzdurności fabuły. Tymczasem twórcy „Colombiany” wykorzystują pokaźny arsenał śmiertelnie skutecznej w swoim fachu bohaterki, by strzelić sobie w stopę.
Skazana na niepowodzenie próba psychologicznego pogłębienia postaci Cataleyi (np. scenkami z udziałem chłopaka pragnącego poznać ją nie tylko z perspektywy łóżka) i uzasadnienia krwawej zemsty, odbiera emocje sprawnie nakręconym sekwencjom akcji. W tej sytuacji filmu nie jest w stanie uratować nawet seksapil Saldany.